piątek, 17 października 2008

In da house

No i wreszcie piątek! Popołudnie w domku ze świadomością, że jutro nie trzeba wstawać gdy jeszcze jest ciemno. Pani Żona wybyła z psiapsiułkami "na miasto" a ja zostałem z dziećmi. Jako odpowiedzialny rodzic, świadomy misji wychowawczej i edyukacyjnej jaka na mnie spoczywa włączyłem diabełkom jakąś bajkę i mam święty spokój! Ale ponieważ nie jestem zbyt przyzwyczajony do takiego stanu rzeczy szybko zacząłem mieć problem jak z tego spokoju skorzystać. Zaplątałem się w okolice półki z albumami fotograficznymi. Tam mój wzrok spoczął na przedmiocie do niedawna mocno eksploatowanym a teraz pokrytym cienka warstwą kurzu. Przedmiot nieco zaniedbany choć nie zapomniany za sprawą pewnego mąciciela umysłów, siewcy metafizycznego zwątpienia (pozdrawiam Cię Marcin). Moja poczciwa Leica stoi i wygląda sobie wspaniale. Jestem przekonany, że wkrótce znów pójdzie ze mną w teren. Ale jeszcze nie teraz. Na razie zapodam sobie jakiś rozgrzewający alkoholik, zasiąde przy kominku i przekartkuję jakiś album, którego autor "rysował światłem" przy pomocy swojej poczciwej Lejki....

Brak komentarzy: